Translate

wtorek, 6 sierpnia 2013

Chapter #7 Odsłonić karty przeszłości...

                                                      *Oczami Harrego*

- Harreh, pobudka śpiochu. - usłyszałem ledwo słyszalny szept i poczułem delikatny dotyk na swym policzku.
- Mhmm... - wymruczałem, leniwie unosząc powieki.

Słońce leniwie wdzierało się przez zasłony do sypialni a nade mną stała drobniutka postać mojej siostry, która delikatnie głaskała mnie po twarzy. Lecz jej ciepły gest był inny, niż zazwyczaj, ręka lekko drżała pod dotykiem skóry. Obawiała się mojej reakcji.

Owszem, dalej miałem jej za złe, że tak pochopnie oceniła Lou, jednak zrozumiałem, że stara mi się jakoś pomóc. Jej troska jest prawdziwym powodem owej wizyty. Dlatego też postanowiłem odpuścić. Posłałem jej jeden ze swych spokojnych uśmiechów i powiedziałem, że zaraz wstaję. Gemma odczuła widoczną ulgę, gdyż ucałowała mnie w czoło, oznajmiając na odchodne, iż czeka z śniadaniem w kuchni. Przeczuwam, że i tak bez poważniejszej rozmowy się nie obejdzie, jednak mam nadzieję, że dzisiejsza pójdzie nam o wiele lepiej od tej z poprzedniego wieczoru.

                                                  *Oczami Melissy*

Obudziłam się, kiedy promienie słońca delikatnie muskały moją twarz. Piękna pogoda sprawiała, że wczorajsza burza była tylko wspomnieniem. Zarówno ta szalejąca na dworze, jak i ta targająca mym umysłem. Podparłam się na łokciu i u swego boku ujrzałam rozlane na poduszce, mieniące się słoneczną łuną, kasztanowe włosy i delikatną niczym jedwab cerę młodzieńca, który spokojnie drzemał przy mym boku. Tak jak obiecał, nie opuścił mnie ani na krok.

Często tak jest, że mamy dość ogólne wyobrażenie i wręcz przyjmujemy do naszej świadomości stereotyp. który może zniknąć dopiero pod wpływem silnego impulsu. Tak samo moje myślenie na temat zjaw zmieniło się po poznaniu Louisa. Kiedyś postrzegałam duchy jako mroczne postaci karmiące się ludzkim strachem, toteż historie na ich temat zawsze wywoływały dreszcze na mym ciele. Lecz historia moja i Lou była inna, on wzbudzał we mnie tylko te pozytywne emocje. Spojrzałam jeszcze raz na uroczy widok malujący się na poduszce obok. Poczułam przyjemny uścisk w sercu. On nie był zjawą. Był aniołem. Moim aniołem.

Z rozkoszowania się porankiem i ogromu myśli przepływającego przez moją głowę wyrwał mnie czuły dotyk dobrze znanej mi dłoni.
- Dzień dobry słońce.- usłyszałam delikatny szept Louisa.
- No cześć. - odpowiedziałam z uśmiechem. Mogłabym się budzić tak każdego ranka.

Leżeliśmy tak jeszcze dłuższą chwilę, praktycznie milcząc i badając się nawzajem wzrokiem, kiedy stwierdziłam, że dość tego lenistwa i powoli wstałam z łóżka.

- Gdzie się wybierasz? - zapytał, jak zwykle rozbawiony brunet.
- W przeciwieństwie do Ciebie, ja muszę wleźć pod prysznic. Inaczej za wiele się dziś ze mną nie dogadzasz. - odrzekłam, posyłając mu delikatny uśmiech.

Śmiech chłopaka odbił się echem po pokoju, po czym wykonał gest ręką, bym już poszła. Kiedy wróciłam z łazienki po jakieś ubrania na przebranie, z nieurywanym niezadowoleniem spostrzegłam, że moje łóżko jest puste. Miałam już kląć w myślach, kiedy dobiegło mnie wesołe wołanie z dołu.

- Mel nie ociągaj się tak, bo śniadanie zjesz w porze kolacji. - śmiał się drwiąc z mojego rannego zaspania.
- Bardzo śmieszne. Już idę.- odkrzyknęłam z udawaną obrazą w głosie.

Kiedy zeszłam na dół poczułam słodki zapach, przemieszany z wonią palącego ziarna. W jadalni czekała na mnie sterta naleśników i filiżanka zbożowej kawy. Louis zdumiewał mnie z każdą chwilą. Spał koło mnie, mogłam poczuć ciepło jego ciała. Mogłam się w niego wtulić, ilekroć odczuwałam jakiś niepokój. A teraz podziwiałam go, jak nakłada mi solidną porcję żółciutkiego puchu na talerz. Przez to wszystko zapominałam, że tak naprawdę jest duchem. Gdyby tylko śmierć nie stała nam na drodze...

Czarne myśli znów ogarnęły mój rozum na wspomnienie tego, co zastałam w altance. Te nagłówki, te słowa o jego samobójczej śmierci... A jednocześnie wesoła twarz, która spoglądała na mnie zaciekawieniem. Poczułam potworne ukłucie w lewej piersi. Tak samo było z moim ojcem... Też nikt by nie przypuszczał, że ten żartowniś, którym zawsze był, skończy z rozciętą tętnicą. Ból psychiczny przerodził się w fizyczny, gdy uczułam palące pieczenie na swej dłoni. Oczywiście, w tym roztargnieniu zamiast przekroić naleśnik, nie wiadomo w jaki sposób rozcięłam sobie dłoń. Kiedy zauważyłam, jak z świeżej rany powoli sączy się czerwony płyn, szala moich łez została przechylona. To, co dalej krążyło w mojej głowie, widok mojej krwi, wywołujący obraz martwego ojca... To wszystko sprawiło, że rozhisteryzowałam się jak małe dziecko. Louis, widząc moją panikę, chwycił delikatnie moją rękę i pociągnął w stronę zlewu. Zimny strumień wody od razu przyniósł mi ukojenie, lecz czerwony kolor kapiący do umywalki dalej przyprawiał mnie o dreszcze. Brunet chyba zorientował się o co chodzi, gdyż szybko opatrzył zacięcie, po czym czule ucałował mą dłoń i przyciągnął mnie do siebie otulając swym silnym ramieniem.

- Cichutko, Kochanie. Już dobrze. To nic takiego.. - szeptał, delikatnie głaskając me plecy.
- Nie rozumiesz... - wyłkałam, jeszcze nie do końca opanowana.
- Rozumiem, że boisz się widoku krwi, Tylko nie wiem, dlaczego. - oznajmił widocznie zatroskany.

Wtedy opowiedziałam mu całą sytuację. O tamtych wakacjach, o śmierci ojca, o powodzie naszej przeprowadzki. Z każdym kolejnym słowem czułam, jak jego ramię przyciska me ciało coraz bliżej swego torsu. Miałam wrażenie, że mój ból stawał się jego. Jakiś czas zajęło mi dojście do siebie, kiedy postanowiłam uwolnić się z uścisku bruneta i usiąść z powrotem za stołem. Lou nie pozostawał obojętny, przysiadając się do mnie. Wzięłam głęboki oddech, by zebrać się na odwagę i zacząć moje małe przesłuchanie. On wiedział już o mnie wszystko, teraz jego kolej na spowiedź.

- Louieh.. - zaczęłam niepewnie.
- Podoba mi się, gdy tak do mnie mówisz. - rzekł, szczerząc swoje białe zęby.

~Cholera, jego uśmiech potrafi zbić człowieka z tropu.~

- Obiecałeś mi wszystko wyjaśnić... - ciągnęłam dalej.
- Wiem.. - westchnął ciężko. - Tylko nie za bardzo wiem, od czego zacząć.
- Najlepiej od początku. Co się wydarzyło trzy lata temu. - odpowiedziałam, kładąc moją dłoń na jego w geście otuchy.

Wreszcie chłopak zebrał się na odwagę i zaczął opowiadać. Dowiedziałam się, że prócz Corwina miał drugiego przyjaciela, który był mu praktycznie jak brat. Niektórzy czasem mylnie brali ich za parę. Bliskość Lou i , jak dobrze pamiętam, Harrego działała na niekorzyść relacji bruneta z Corwinem. Przyjaciel jego dzieciństwa był widocznie zazdrosny o nowego kumpla, z którym Lou dzielił swą miłość do muzyki. Okazało się bowiem, że zarówno on jak i Harry mieli cudną barwę głosu, o czym Corwin mógł jedynie pomarzyć.

- Wiesz, coraz poważniej myśleliśmy z Hazzą o tym, by poświęcić nasze życie śpiewaniu. Chcieliśmy nawet otworzyć tu małe studio nagraniowe. Corwin oczywiście drwił z naszych planów, sugerując, iż robimy z tego tylko wabik na dziewczyny. Ale ja dobrze wiem, że chodziło o zwykłą zazdrość. - kiedy mówił ostatnie zdanie, w jego oczach dostrzegłam ból. No tak, można powiedzieć, że zawiódł się na bliskiej mu osobie.

-Rozumiem... Ale co ma do tego obóz? - ciągnęłam rozmowę dalej. Już tyle wiedziałam, ale to wciąż było za mało.
- Właściwie to był mój pomysł. Pomyślałem, że wyjazd stąd dobrze nam zrobi, że zapomnimy o ostatnich spięciach. I chciałem, by Corwin przekonał się do Harrego.

Kompletnie się pogubiłam. Ktoś, kto planuje samobójstwo, nie organizuje urlopu, by naprawiać relację ze znajomymi. Choć w sumie mój ojciec zachował się podobnie....

- Harry nie zgodził się na wyjazd. - kontynuował swą opowieść. - Stwierdził, że powinienem zabrać tylko Corwina, by odnowić naszą przyjaźń. Choć było mi trochę przykro, to cieszyłem się, że tak się o mnie troszczył. Zawsze taki był. Harry... - szepnął, zaciskając rękę w pięść. Musiał bardzo za nim tęsknić.

Przysunęłam krzesło bliżej Lou i oparłam głowę na jego ramieniu. Widziałam, że moja bliskość daje mu nieco ukojenia.

- I... co było dalej? - zapytałam niepewnie spoglądając na mego towarzysza.
- No wyjechaliśmy na ten obóz. Nie powiem, obydwoje bawiliśmy się świetnie. Wiesz, wygłupy, suto zakrapiane imprezy... Resztę już wiesz. - dodał spuszczając głowę.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy, nim zadałam pytanie, które było niezręczne, ale nie mogłam go uniknąć. Gdybym miała okazję odbyć podobną rozmowę z ojcem, pewnie też takowe by padło.

- Skoro wszystko się układało... Dlaczego to zrobiłeś? - spytałam, unosząc jego brodę ku górze tak, by mieć przed sobą jego lazurowe tęczówki.
- Co masz na myśli? - odezwał się, jakby wybity z transu.
- No... Dlaczego postanowiłeś odebrać sobie życie.
- Och Mel... - jęknął, potrząsając głową. - A czy ja wyglądam Ci na kogoś, kto tak łatwo się poddaje?
- No nie... - nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, gdyż poczułam jego dłonie delikatnie zaciskające się na mych ramionach.
- Szczerze nie bardzo wiem, jak do tego doszło. - rzekł po chwili. -  Ostatnie, co pamiętam, to kolejna dyskoteka na terenie ośrodka. Bawiliśmy się z Corwinem, jak zawsze, poleciało kilka drinków.
- Z tego co czytałam to kilka butelek... - przerwałam mu, unosząc znacząco brew ku górze.
- Nie Mel. - westchnął. - Wypiłem odrobinę dla towarzystwa. Na ogół gardziłem większymi dawkami alkoholu.
- To skąd... - chciałam ciągnąć dalej swój wywód, lecz jego dłonie ścisnęły mocniej me ramiona. Dał mi do zrozumienia, bym nie wchodziła mu w słowo.
- Zatem jak mówiłem, trochę wypiliśmy. A potem film mi się urwał. Później ocknąłem się w swym pokoju. Podniosłem się z łóżka i miałem wyjść, gdy w progu pojawiła się jedna z naszych współlokatorek. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Zaczęła krzyczeć, nie odrywając wzroku od mojej kanapy a mnie z kolei kompletnie nie zauważała. Nie rozumiałem z tego nic, póki nie obejrzałem się w miejsce, gdzie chwilę temu leżałem. Na mym łóżku zobaczyłem... siebie. Moje zimne, blade ciało. Byłem w takim szoku, że nie zwróciłem uwagi na niemały tłum zgromadzony w mym pokoju. Zbliżyłem się do łoża i próbowałem złapać, jak sądziłem, swe odbicie za rękaw. Gdy moja dłoń przeniknęła przez rękę chłopaka spoczywającego w bezruchu, dotarło do mnie, że jestem tylko duszą. Mel... - głos załamywał się mu coraz bardziej. - Wtedy dotarło do mnie, że nie żyję.... - tu ucichł kompletnie. Nie umiał powiedzieć nic więcej. Wiedziałam, że jest bliski płaczu.

Chciałam móc coś dla niego zrobić, zapewnić, że będzie dobrze. Ale jedyne co mogłam, to przytulić jego głowę jak najbliżej mojego rozszalałego serca. Jego oddech wydawał się uspokajać, kiedy czule bawiłam się jego włosami. Zebrał się na nowo w sobie i widząc moją cierpliwość, postanowił dokończyć swoją opowieść.

- Nie wiedziałem, gdzie się podziać, więc wróciłem tutaj. - rzekł, wskazując ręką na frontowe drzwi. - Oczywiście wieść o mojej śmierci zdążyła dotrzeć do mojej rodziny. Mel, to było straszne... Widziałem ich cierpienie. Widziałem jak dziewczynki nie chcą wychodzić z mojego pokoju, kurczowo trzymając przy sobie przedmioty, które się im ze mną kojarzyły. Widziałem bezradność ojca, kiedy nie umiał sobie poradzić z rozgłaszaniem mej domniemanej samobójczej śmierci. Widziałem histerię matki, gdy zbierała wszystkie artykuły na mój temat... A potem tak po prostu wyjechali. Zostawili na strychu wszystkie moje rzeczy. Woleli o mnie zapomnieć....

Poczułam, jak moje serce rozbija się na tysiące kawałeczków, niczym kryształ. Nie sposób ogarnąć rozumem, ile ten śliczny chłopak o anielskim wyglądzie musiał przejść. Lou zauważył, że nie umiem dłużej powstrzymywać łez, więc otarł je z mojego policzka, po czym blado się uśmiechając dodał.

- Nie mam im tego za złe, Mel. Rozumiem, że śmierć jedynego syna była dla nich zbyt wielkim ciężarem... - westchnął.

Postanowiłam skierować rozmowę na nieco inny tor, odciągając go od rodzinnych wspomnień.

- Zatem mówisz, że wypiłeś tylko kilka drinków, choć na stoliku stało kilka butelek.... A co z lekarstwami? W artykule wspominali chyba o trzech rodzajach. Przyjmowałeś coś?
- Brałem tylko leki na alergię, gdyż pylenie leśnych roślin dawało mi się we znaki. Ale nawet po wypiciu kilku drinków nie stwarzały one żadnego zagrożenia. - sprostował stanowczym tonem.
- Zatem przyjmowałeś tylko jedne leki, choć znaleziono więcej opakowań... To... To ma oznaczać....
- Właśnie Mel, właśnie tak mi się wydaje... - rzekł pół szmerem.
- Chcesz mi powiedzieć, że ktoś pragnął Twej śmierci?? - zapytałam oszołomiona.

Lou chyba sam nie chciał w to wierzyć,  gdyż tylko w milczeniu spuścił wzrok.

- Ale dlaczego Louieh? I komu mogłoby na tym zależeć??
- Nie mam pojęcia... - westchnął. Kłamał. Widziałam to w jego zachowaniu. Nie chciał na mnie spojrzeć i nerwowo bawił się palcami. Wiedziałam, że kogoś podejrzewa. Tylko nie wiedziałam, czy chcę znać odpowiedź...
- Nie udawaj... Kogo podejrzewasz? - rzekłam zniecierpliwiona.

Chłopak dalej milczał, spoglądając jedynie przez okno. Z początku myślałam, że patrzy tylko przed siebie, unikając kontaktu ze mną. Jednak później zorientowałam się, że jego wzrok spoczywa na bladożółtym budynku, ledwo widocznym z tej odległości.

- Corwin!? Żartujesz chyba! - wstałam gwałtownie, przewracając krzesło, na którym siedziałam.

Louis nie odpowiedział nic, tylko ponownie spuścił głowę. Zdążyłam dojrzeć, jak resztki uśmiechu całkowicie znikają z jego twarzy a w oku kręci się łza. Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że myśli o nim.

~Ale to nie możliwe! Przecież był jego przyjacielem... I Corwin nie mógłby go skrzywdzić, on nie jest taki! Ale...ostatnio im się nie układało... Jeśli to prawda? Jeśli po sąsiedzku mieszka morderca chłopaka, dla który z każdą chwilą skradał me serce??...~

________________________________________________________________________

No i jest, dowiedzieliśmy się co nie co na temat śmierci Louisa oraz zrozumieliśmy, co łączyło go z Harrym. A co z Corwinem? Czyżby naprawdę pragnął zabić najdroższego przyjaciela? I dlaczego Lou nie może stąd odejść? Tego dowiecie się wkrótce.

Love You. xx

P.S.             CZYTASZ = KOMENTUJESZ

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Zobaczymy jak sprawy potoczą się dalej, ale podejrzewam, że się nie zawiodę, bo piszesz bardzo ciekawie :)
    Zaya

    OdpowiedzUsuń
  2. Joł, ja od początku wiedziałam, że Corwin to taka pizda i że zabił Lou, iech Mel się do niego nie zbliża!

    thesecodnwolrd-niamhayne.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :) piszesz zabójczo :D czekam na następny :D love you baby :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Japierdziele przez ten płacz podwineła mi sie rzęsa i mnie teraz oko boli.... Jesus maria.. Kobieto weź pisz jakieś szczęśliwsze rozdziały bo mi sie woda w organiźmie skończy jak bd tak płakać! Jezus maria :')

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak jak koleżanka na górze nie chcę się odwodnić... ale i tak jest super ;)

    OdpowiedzUsuń

Dopiero zaczynam więc każdy komentarz jest dla mnie motywacją do dalszego pisania, więc proszę, nie ignorujcie tego;) Jeśli chcecie być informowani na bieżąco, piszcie na mojego TT: @AnnaAbob93