Translate

czwartek, 1 sierpnia 2013

Chapter #3 Złe dobrego początki? Dobrego początki złe?

- Mel, wstawaj śpiochu. - usłyszałam ten ciepły i znajomy głos przy swym uchu.

Są odgłosy i dźwięki, które wywołują u nas mrowienie, ale te przyjemne. Głos matki zdecydowanie do takich należał.

- No dalej, rusz się. Wakacje nie oznaczają, że masz przespać pół lata.
- Jeszcze pięć minut... - mruknęłam na pół przytomna, z tonem godnym politowania.
- Nie tym razem te sztuczki kochanie. Rusz swój tyłek i zejdź na śniadanie. Dziś przyjeżdża reszta mebli, więc czeka nas sporo pracy.

Bezsilna na argumenty matki leniwie poczłapałam do łazienki, kierując się później w stronę jadalni. Ledwo zjadłam śniadanie, usłyszałam rozmowę matki z jakimś mężczyzną.
No tak, meble dotarły.

Nie zdążyłam się do końca rozbudzić, kiedy rodzicielka wciągnęła mnie w wir zajęć. Umeblowanie pomieszczeń, sprzątanie, mycie... Rutyna dla tego, kto choć raz w życiu się przeprowadzał. Na sam koniec weszłyśmy na strych, by powyrzucać niepotrzebne rzeczy. Okazało się, że było tego więcej, niż się spodziewałam i drogę ze strychu do śmietnika na zewnątrz pokonałam kilka razy. Maraton, psia mać.

Gdy tak krążyłam z workami w tą i z powrotem, przystanęłam chwilowo w miejscu, by przyjrzeć się naszemu ogródkowi w pełnym słońcu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że oprócz zdziczałych krzaków i dywanu polnych kwiatów, pomiędzy starymi jabłoniami znajdowała się podchodząca pod ruinkę mała altanka.

~Brawo Mel, Ty i ta Twoja spostrzegawczość~

Już chciałam wejść do środka, kiedy usłyszałam wołanie matki, bym się tak nie ociągała. Zabawne, gdy rano taki błogi, teraz jej głos zdawał się być dla mnie wkurzający.

Kiedy uprzątnęłyśmy prawie cały strych, zauważyłam, że w kącie stały dwa zakurzone pudełka. Ciekawa byłam co się w nich znajdowało i dlaczego akurat tych nie chciała się pozbywać.

- To są jakieś pamiątki rodzinne poprzedniego właściciela. - wyjaśniła.
- To czemu chcesz je tu zatrzymać?
- Chciałam wynieść je do tej starej altanki, ale jest zamknięta a ja nie mam klucza. Niech zostaną tutaj, może ktoś z rodziny się po nie zgłosi.

Wzruszyłam ramionami i już chciałam coś odpowiedzieć, gdy nagle poczułam okropne burczenie w brzuchu. Musiało ono być dość głośne, gdyż mama zaniosła się śmiechem i zaciągnęła mnie za sobą do kuchni. Nie zdążyłam nawet dobrze przetrawić obiadu, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Kiedy poszłam otworzyć, w progu ukazał mi się wysoki chłopak o szerokim uśmiechu i zawadiackim spojrzeniu.

- Zauważyłem rano nie mały ruch pod tym domem i pomyślałem, że mamy nowych sąsiadów, więc wpadłem się przywitać. Ale jak sądzę, chyba wpadłem nie w porę.- odrzekł ze śmiechem spoglądając na moją twarz i ubranie.

Po chwili zorientowałam się, że właśnie prezentuję sobą to, co przed chwilą jadłam.

~Pięknie Mel, Ty to wiesz, jak zrobić wrażenie. Kretynka!~

- Ugh..wybacz...- zaczęłam nieśmiało- wiesz jak to jest przy przeprowadzkach...
- Musi Ci być naprawdę ciężko, skoro w pośpiechu nie trafiasz jedzeniem do buzi. - zachichotał.

~Cholera, czy Ty zawsze musisz się tak kompromitować?~

-A tak w ogóle  to jestem Corwin. Corwin Harvey i mieszkam niedaleko. - odrzekł, wskazując na dom, oddalony o dwa budynki od mojego.
-Melissa Fox, miło mi. - odpowiedziałam czerwona jak burak.

~Dziewczyno opanuj się, to nie pierwszy przystojniak, którego widzisz. Ale pierwszy, który do mnie zagadał...~

-Mnie również miło, mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy i nie będziesz taka...zapracowana. - rzucił ze śmiechem na odchodne.

~ Jeszcze się dobrze nie zadomowiłaś, a już Cię ciacho wyrywa. To miejsce jednak mi służy.~

Po chwili stwierdziłam, że zachowuję się jak rozkapryszona małolata, którą ktoś pierwszy raz w życiu pocałował. Zażenowana lekko tym faktem zachichotałam i ruszyłam w stronę swego pokoju. Już miałam nacisnąć na klamkę, gdy rozległo się pukanie do frontowych drzwi.

~O nie , ja się wracać nie będę.~

-Mamo, otwórz. Mamoo! - krzyknęłam, lecz gdy po dłuższym czasie nie uzyskałam odpowiedzi a pukanie nie ustępowało, nadąsana zeszłam z powrotem na dół.

Mym oczom ukazał się kolejny młodzieniec. Lecz ten był inny... Urokliwy a zarazem tajemniczy... Stał przede mną ubrany w pasiastą koszulkę i czerwone spodnie z dopiętymi szelkami. Nim oderwałam się od swych myśli, chłopak wykonał krok do przodu i pierwszy zabrał głos.

- Przechodziłem tędy i zauważyłem samochód stojący przed domem. Chciałem sprawdzić, kogo przywiało w te strony. - rzekł z widocznym rozbawieniem.
- Nowych lokatorów jak mniemam. Wczoraj z matką się tu wprowadziłyśmy. - bąknęłam z lekkim poirytowaniem.
- Rozumiem, zatem witamy w Doncaster. Ach! Gdzież moje maniery! Mam na imię Louis. - powiedział, ukazując rząd swych białych zębów.
- A ja Melissa, ale możesz mi mówić Mel. Mieszkasz gdzieś po sąsiedzku?
- Właściwie to nie, ale kiedyś mieszkałem w tym domu.
- Ach, więc pewnie przyszedłeś po te rzeczy, które zostały na strychu? Zaraz je przyniosę.
- Mel, gdzie jesteś? - rozmowę przerwało wołanie matki dochodzące  gdzieś z dalszego pomieszczenia.
- Chwileczkę, rozmawiam z... - nie zdążyłam dokończyć, bo gdy się odwróciłam, okazało się, że w progu nikogo nie ma.

~Co jest? Kiedy on zniknął? Chyba zauważyłabym, jak odchodzi...~

- To z kim rozmawiałaś? - zapytała matka, wychylając nos z kuchni.
- Z... nikim takim. Ktoś po prostu pomylił domy. - skłamałam, dalej głowiąc się, jakim cudem jego odejście umknęło mej uwadze. Przecież odwróciłam się tylko na chwilę, na ułamek sekundy... A on się nawet nie pożegnał...

Wieczorem postanowiłam położyć się wcześniej, by rano być wypoczętą, lecz po zgaszeniu światła wciąż bezmyślnie gapiłam się w sufit. Wciąż myślałam o pasiastym T- Shircie i niebieskich oczach.

~Nawet nie wiem, czy w ogóle tu mieszka. Louis... Tylko tyle udało mi się dowiedzieć.~

Rozmyślałam jeszcze dość długo i nawet nie wiem kiedy odpłynęłam do krainy Morfeusza.

                                             *Oczami Harrego*

Znów zrywam się gwałtownie z poduszki.  Moje loki przyklejają się do spoconego czoła a do oczy napływają mi łzy. Spoglądam na zegarek - 2:45 w nocy. Znów pobudka o tej samej porze...

- Lou, ja już tak dłużej nie mogę... Dlaczego to wszystko musiało się tak skończyć? .. Louieh... - wyszeptałem, zmazując łzy ze swych policzków i próbując z powrotem usnąć.

~ To już trzy cholerne lata, a wydaje się jakby to było wczoraj...~
_________________________________________________________________________________
 Wiem, że póki co trochę przynudzam, ale postaram się to jakoś rozkręcić;) Pamiętajcie o komentowaniu, bardzo zależy mi na Waszych opiniach;3 
Love You .xx

5 komentarzy:

  1. Świetnie piszesz! Podejrzewam co stało się z Lou, ale muszę poczekać i zobaczyć, czy moje podejrzenia się z sprawdzą... ^^
    Zaya

    OdpowiedzUsuń
  2. joł joł pisz kolejny rozdział joł bułeczka czeka na cd XD xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Intrygująco zwłaszcza Harry :) świetnie ci idzie ale czego się spodziewać po utalentowanej poetce ? :D wspaniale kotku :* <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezus maria! I ty mówisz że przynudzasz? Jeszcze mi powiedz że sądzisz że to ten moment z Louisem? Bo w to napewno nie uwierzę!

    OdpowiedzUsuń

Dopiero zaczynam więc każdy komentarz jest dla mnie motywacją do dalszego pisania, więc proszę, nie ignorujcie tego;) Jeśli chcecie być informowani na bieżąco, piszcie na mojego TT: @AnnaAbob93